sobota, 21 lutego 2009

Uwiedziona przez Palermo
Nelly Kamińska


Kilka lat temu pojechałam do Palermo odwiedzić przyjaciółkę. Zachwycona cudną, śródziemnomorską wiosną (był początek marca, w Polsce padał śnieg), kuchnią i ciepłym przyjęciem, przedłużałam pobyt z tygodnia na tydzień. Aż wreszcie podjęłam decyzję, że... zostaję. I zostałam – na blisko trzy lata.

Był jeszcze jeden powód, dla którego chciałam poznać Palermo od podszewki. Pamiętam, że podczas pierwszych wypadów do miasta z największym zainteresowaniem przyglądałam się nie zabytkom, ale ludziom.

W tłumie przechodniów po rysach twarzy i strojach rozpoznawałam Hindusów, Pakistańczyków, Arabów, przybyszy z Ameryki Południowej i Czarnej Afryki. Wydawało mi się, że w tym etnicznym tyglu panuje przykładna zgoda, że nikomu nie przeszkadza, że sąsiad mówi innym językiem... Wkrótce miałam się przekonać, że się nie myliłam.

Na kilka miesięcy zamieszkałam w dzielnicy imigrantów Borgo Vecchio, gdzie za sąsiadów miałam obok rodowitych Sycylijczyków także Ekwadorczyków i rodzinę z Bangladeszu. U Hindusa, w ciasnym, pełnym kurzu i gratów sklepiku (wyglądał jak przeniesiony ze starego Delhi), kupowałam ryż basmati, soczewicę i przyprawy. Poznałam zasiedziałą tu od wielu lat Angielkę, która w tunezyjskim lokalu wykonywała taniec brzucha. A w sanktuarium Świętej Rozalii na wzgórzu Monte Pellegrino widziałam, jak Hinduski oddają cześć chrześcijańskiej patronce miasta.
Takie właśnie jest Palermo – trochę w nim Europy, trochę Azji, trochę Afryki. To miasto przyjazne i gościnne, które nikogo nie odtrąca i w którym każdy znajdzie swoje miejsce.

Z dialogu kultur
Sycylia, z racji strategicznego położenia na środku Morza Śródziemnego, zawsze była łakomym kąskiem dla najeźdźców. Ścierały się tu liczne potęgi z Europy i Afryki: Grecy, Kartagińczycy, Rzymianie, Bizantyjczycy, Arabowie, Normanowie, Francuzi i Hiszpanie. Każda z tych nacji zostawiła swoje ślady – w języku, obyczajach, kuchni, architekturze. Stolica Sycylii najwięcej bodaj zawdzięcza Arabom i Normanom.

Palermo istnieje od XII wieku p.n.e., choć wówczas było tylko maleńką osadą. Kilka wieków później Fenicjanie zbudowali tu miasto Ziz. Grecy, którzy przybyli w połowie VIII wieku p.n.e., nadali mu helleńską nazwę Panormos (port) – w nieco zmienionej formie obowiązuje ona do teraz. Nie interesowali się jednak zbytnio losem miasta, ich oczkiem w głowie były potężne kolonie na wschodnim i południowym wybrzeżu: Katania, Syrakuzy i Akragas (dziś Agrigento). Również za panowania Rzymian i Bizantyjczyków Palermo było tylko prowincjonalną mieściną.

Przełomem był rok 831 i zdobycie miasta przez Saracenów. Przemianowali oni Palermo na Balharm i uczynili stolicą emiratu. Przez 241 lat panowania wznieśli około ośmiuset meczetów (niestety, żaden nie dotrwał do naszych czasów). Tutejszy dwór słynął z przepychu i wyrafinowanej kultury. Palermo zaczęto nazywać "Medyną Zachodu", stawiać na równi ze słynnymi stolicami świata arabskiego, jak Kordoba czy Kair.

W 1072 roku najechała na Palermo chrześcijańska armia pod wodzą braci Rogera i Roberta z normańskiego rodu szlacheckiego Hautville (wł. Altavilla). To, co się stało po odbiciu miasta, zakrawa niemal na cud – zamiast przepędzić pokonanych Arabów, nowi gospodarze wzięli ich pod swoje skrzydła. Arabskich dygnitarzy zatrudnili na dworze jako ministrów i doradców, kupcom pozwolili nadal prowadzić interesy, a architektom zlecili budowę świątyń i pałaców.

Na owoce tej roztropnej decyzji nie trzeba było długo czekać. Wespół z mistrzami bizantyjskimi Arabowie stworzyli oryginalny styl architektoniczny łączący elementy arabskie, romańskie i bizantyjskie (jest absolutnym unikatem, nigdy nie wyszedł poza granice Sycylii). Wznieśli kościoły zwieńczone kopułami niczym meczety: San Giovanni degli Eremiti, San Giovanni dei Lebrosi, San Cataldo i Martorana, pyszne ogrody, letnie rezydencje władców Zisę i Cubę oraz pałac królewski – Palazzo dei Normanni (obecnie siedziba parlamentu Sycylii) z olśniewającą kaplicą ozdobioną mozaikami w stylu bizantyjskim.

Najwięcej budów zlecili pierwszy król Sycylii Roger II d’Altavilla (koronowany w 1130 roku, zmarł w 1154 roku; Karol Szymanowski uczynił go bohaterem swojej opery "Król Roger") oraz jego następcy – Wilhelm I i II. W ich czasach Palermo było jednym z najpiękniejszych miast w Europie, kwitnącym ośrodkiem nauki i sztuki. Budowle w stylu arabsko-normańskim są dziś wizytówką stolicy Sycylii. To ucieleśnienie idei dialogu kultur.

Bazar przed operą
Współczesne Palermo ma dwa oblicza. Można powiedzieć (nieco upraszczając), że obrzeża są bardziej nowoczesne, zaś centrum – tradycyjne, choć w rzeczywistości trudno jest wytyczyć precyzyjną granicę między tymi dwoma światami. Eleganckie ulice często sąsiadują z wąskimi zaułkami obwieszonymi praniem, reprezentacyjne palazzi – z odrapanymi kamienicami, ekskluzywne butiki – z tanimi sklepami z mydłem i powidłem. Zajrzyjmy choćby na tyły wytwornego Teatro Massimo (trzecia – po paryskiej Opéra Garnier i wiedeńskiej Staatsoper – scena operowa w Europie) – rozłożył się tam... hałaśliwy bazar Capo.

Historyczne serce miasta to skrzyżowanie corso Vittorio Emmanuele z via Maqueda, zwane Ouattro Canti, wokół którego skupiają się cztery dzielnice wytyczone przez arabskich urbanistów: Kalsa, Albergheria, Capo i Vucciria. Okolice Quattro Canti to najbiedniejsze i jednocześnie najbardziej zaniedbane rejony Palermo (przewodniki zalecają, by się tu nie zapuszczać). Wiele budynków, przez lata nieremontowanych, popadło w ruinę, niektórych nawet nie odbudowano po wojennych bombardowaniach. To miejsca ponure, ale i na swój sposób piękne. W okaleczonych murach, pod warstwą kurzu i patyny, wciąż widać ślady dawnej świetności: kunsztowne portale, bramy, herby, arkadowe okna, balkony z wygiętymi w pałąk, ozdobnymi balustradami. Niestety, większość w opłakanym stanie.

Mój sąsiad koń
Stare dzielnice – choć na pierwszy rzut oka odpychające – mają swoją historię i duszę, których brak nowoczesnym osiedlom. To światy hermetyczne, niepodatne na wpływy z zewnątrz, żyjące własnym życiem. Prawie nie słychać tu włoskiego, tylko sycylijski, a właściwie jedną z jego odmian – palermitano, nierzadko też arabski czy bengalski (z uwagi na niskie czynsze mieszkają tu imigranci). Są tu nie tylko ulice (via), lecz także zaułki (vicolo), często ślepe – razem tworzą istny labirynt, w którym rzeczywiście można się poczuć nieswojo.

Gęsta, zwarta zabudowa chroni mieszkańców przed prażącym słońcem i... sprzyja integracji. Ludzie, którzy zaglądają sobie do mieszkań przez okna i balkony, dzielą wąski skrawek podwórka, w przeciwieństwie do mieszkańców nowych bloków są ze sobą bardzo zżyci.

I ja przez parę miesięcy mieszkałam w takim zaułku. Nie był on piękny ani wygodny (ciągłe problemy z wodą i prądem), ale był wyrazisty – miał swój charakter, zapach, brzmienie. Pachniał stajnią (w kamienicy naprzeciwko ktoś trzymał konia), mięsem i bakłażanami z grilla (w święta i niedziele mieszkańcy wynosili przed próg grille i przez cały dzień wspólnie biesiadowali), praniem, które furkotało na sznurkach przeciągniętych między balkonami... Do dziś pamiętam pokrzykiwania obwoźnych handlarzy, jazgot klaksonów, szczekanie psów, głośno nastawione telewizory, piski dzieciarni...

Arie na bazarze
Te zapachy, tę "muzykę" odnajdziemy również na bazarach. W Palermo są trzy bardzo stare targowiska w dzielnicach Vucciria, Albergheria i Capo. Ich atmosfera a także styl handlowania z pewnością nie są rodem z Europy.

Najsłynniejsza i najbardziej obrosła w mity jest Vucciria (piazza Caracciolo i okolice). Powstała w XIII wieku za panowania Andegawenów. Nazwa wywodzi się z francuskiego boucherie, co znaczy rzeźnia (na początku można tu było kupić tylko mięso). Vucciria szybko rozrosła się i przez wiele stuleci była najważniejszym targowiskiem w Palermo. Słowo vucciria weszło nawet do języka jako synonim hałasu, wrzawy, zamieszania. Rosario La Duca, znawca historii Palermo, w trzytomowym dziele "La cittŕ «passegiata»" pisze, że sprzedawcy ciągle spryskiwali ryby i warzywa wodą, dlatego balate, czyli płyty, którymi wyłożony był bazar, nigdy nie wysychały. Stąd wzięło się popularne powiedzenie "Quannu asciucanu ‘i balati d’a Vucciria" – "Kiedy wyschną balate Vuccirii", czyli... nigdy.

Powolny upadek zaczął się po drugiej wojnie światowej wraz z wyludnianiem się dzielnicy i trwa do dziś. Dziennikarz i miłośnik Palermo Gaetano Basile w książce "Viva Palermo. Memoria di una cittŕ" poświęconej ukochanemu miastu pisze, że dzisiejsza Vucciria jest ledwie cieniem i atrapą tej dawnej, mitem i legendą istniejącą tylko w ludzkich wspomnieniach.

O wiele łaskawiej czas obszedł się z innymi bazarem – Ballaro (nasz targ!kazdego dnia dajemy sie tu wydydać sprzedawcom pomarańczy, swiadomym naszej obcokrajowości (bastarde!)-moj dopisek:)). Choć sama dzielnica jest bardzo zaniedbana a miejscami wyludniona, to bazar wciąż tętni życiem.

Bardzo lubiłam Ballarô i chodziłam tam nie tylko na zakupy. Czasem po prostu stawałam gdzieś pod ścianą, chłonąc dźwięki, zapachy, kolory... Na pierwszy rzut oka panuje tam nieopisany bałagan i chaos. Sprzedawcy nie mówią, tylko krzyczą. Między stoiskami śmigają skutery. Z charakterystycznym terkotem toczą się trójkołowe, przypominające motorowe riksze pojazdy, zwane lapa lub lambretta, którymi wozi się towar. Góry śmieci – nadpsutych owoców, liści i łodyg, skrzynek i kartonów – piętrzą się pod ścianami.

Jednak wbrew pozorom bazarowe życie porządkują określone rytuały. Sprzedawcy nie podnoszą głosu bez powodu – jest to ich sposób na przyciągnięcie uwagi klientów. Głośno zachwalać towar to po sycylijsku abbanniari, zaś sama formułka, która może być na przykład zabawnym wierszykiem, to abbanniata. "Wyśpiewuje" się ją na charakterystyczną, lamentującą nutę, przeciągając samogłoski. Słownik sycylijsko-włoski przytacza abbanniatę XIX-wiecznego sprzedawcy wody: "Ch’č bella quann’č frisca! S’’un č frisca, ‘u nni vuogghiu ’ranu! (...)". Po polsku brzmi to mniej więcej tak: "Dobra, świeża woda! A jeśli kłamię, to mi za nią nie płaćcie!". (Niestety, moje tłumaczenie nie oddaje urody tej frazy).

Tradycja abbanniari, powszechna w XIX i na początku XX wieku, dziś powoli zanika. Sprzedawcy coraz częściej idą na łatwiznę, wykrzykując tylko pojedyncze nazwy: Fragole! (truskawki), Lattuga! (sałata), Pesce spada! (miecznik). Ale i tak brzmi to koncertowo, bo prawie wszyscy mają wspaniałe, operowe głosy, najczystsze barytony. Naprawdę można się zasłuchać!

Na bazarze można nie tylko zrobić zakupy, lecz także coś przekąsić. W tym celu najlepiej udać się na trzeci bazar – Capo (ulice Sant’Agostino, Cappuccinelle, Porta Carini). Ta część miasta to dawne Seralcadio (od arabskiego Sari-al-Qadě), dzielnica do XIII wieku zamieszkana niemal wylącznie przez muzułmanów. Bazar – najstarszy w Palermo – działa tu nieprzerwanie od 1100 lat! Rosario La Duca pisze, że zachował on swój oryginalny "saraceński" charakter. Zachwyca się nim także Gaetano Basile: "kocham Capo, bo jest autentyczny i można tu jeść rękami".

Capo to ostoja kuchni popularnej, ulicznej, której przysmaków nie znajdziemy w restauracjach. U wejścia na bazar przy Porta Carini stoi zawsze kilka ruchomych garkuchni. Tam dostaniemy sarde a beccafico – sardynki z rodzynkami, orzeszkami pinii i tartą bułką prosto z blachy, a także... panini con milza – kanapki z wołową śledzioną i zampe di vitello – cielęce nóżki. Arancini di riso ("ryżowe pomarańczki") to ulepione z ryżu i usmażone na złoto kule z nadzieniem mięsnym lub mięsno-serowym. Panelle – cieniutkie placki z mąki z ciecierzycy oraz crocché – chrupiące kotleciki z ziemniaków to składniki tradycyjnej kanapki.

Ja nie potrafiłam sobie odmówić gotowanych kartofli i karczochów wyławianych z buchających pachnącą parą garów, grillowanej papryki i cebulki, wyśmienitych czarnych i zielonych oliwek pogryzanych wprost z papierowej tutki...





czwartek, 5 lutego 2009

should i stay or should i go.

















   
         ile jeszcze zyskam, co strace...?:(


 jest tyle reczy ktorych nie zrobiłam...
miałam poznać tą murzynke, która plecie afrykańskie warkoczyki, tuż pod nami
i pana hindusa co na przerwach jadamy u niego ryż z cieciorką za 1go euracza
i tego, co żebrze pod pocztą i chodzą słuchy, że Polak
i jeszcze ta kobiete, która co noc do 5 nad ranem, w pokoju nade mna modli się głośno i namietnie, wykrzykując jakies mantry
miałam wejść na etne
zjeść prawdziwe spagetti w dobrej restauracji
robić reportaż z ukrycia o życiu mafiozów
nakręcić film o windzie z naszej kamienicy
wybrać sie wczesnym rankiem z prawdziwymi rybakami na połów starym sycylijskim kutrem
nauczyć sie włoskiego
i przestać bać tych, którzy mówią biegłą angielszczyzną (na początek olać octaviana:/) 
 

Mam wrażenie, że nic nie przeżylam, niczego nie widziałam, nic nie poczułam, choć wiem że to nie prawda. To wszystko co doświadczyłam to wciąż za mało. Moja wina...