poniedziałek, 26 stycznia 2009

sie czuje jak



albo jeszcze gorzej...

czwartek, 15 stycznia 2009

Na moim odwrocie omokły gniot: las w dechę płaszczony. kutwa

Pablo wyjechał, palermo nie przestało śmierdzieć spalinami, mam zajebisty aparat którym nie nadal nie umiem robić zdjęć, dario zabrał dzis reszte kasy z konta na które juz nic nie wplynie, a mama daria wszystkie kocyki, (zapominając że włosi nie uzywaja grzejników), nie umiem zaprojektować gwizdka który by gwizdał a nie pierdział, Octavio kradnie sygnał, a Piter okazał się ciotką po tym jak zaprosił kolege we frotowej piżamce. I nie mam komu tego wszystkiego powiedzieć. Miiiiinkia....

poniedziałek, 12 stycznia 2009

żle sie czyta na różowym...

zdjęcia nie chcą się wgrywać. i dobrze. zrobie cos innego. takiego coś:
   

MIRON BIAŁOSZEWSKI


(miszczostfo słóf łamania 
albo to miszczostfo
albo dawno nie czytałam wierszy
niby o niczym
a płynie
łamię se język
i mózg se łamię)


Ballada o wyplataczce krzeseł
cykl: Wiersze rozproszone
tomik: nieprzypisane


Jej powołanie — tajemnicze:
musi pleść.
Nie przedostaje się przez Wisłę,
sam na lewy brzeg.
Jej — jednym łykiem
przeciąga życie
równiutko, gładziutko
jak krem.

Z kremowego...

Z łyka — osnowa
Z łyka — wątek.
(Z łyk herbaciny.)

Dawne przez dawniejsze
raz igłą, raz miną — w krześle
przesadza — aż trzeszczy.

Żądłuje dratwą
roi w krem kratkę
komórkuje ramkę
wosku plastrem.

Przełapuje — pion — bok — skosami
do prawej od lewej do prawej
pojedynczo lub na dubelt
trzy dni w jednym ulu dłubie.

A jest:
rąk lnianych
rzęs białych
oczu lnianych
zmarszczek białych
włosów lnianych
rąbków, strzępków
stołeczka siwego
i w zaplecenia posłannictwie
na sam raz: gdy się krzesło wypchnie.

Kilometry łyka wnosi
w białym dzbanie
na czarno odbijanym
od róż emalii.
I tam ma nocną koszulę
w wieczny deseń krwi
na dowód delikti,
że
„jej” ją bił i bije i pije jak pił
i to nie z alkoholii
ale że kocha
ale że zazdrość
melancholie
bo ona ma całe ciało
lniane: a — o!
i z tym obiciem — jak emalię
i wszystkie za nią
na ziemi siadają
powietrze z podziwem
każdy łyka.

Z łyka — na skos.
Z łyka — poziom.
Z łyka — pion.
(Z łyk herbaciny.)

Raz brzeg
Siekierek,
Raz Mary-
mont,
ima łyko, okręcz czółenko
i ma — to lewe kółko z Wisłą.
I nie ma nic na imię, na nazwisko,
tylko w ogóle „Okólna”.

Przykręci się - musi pleść!
Nie pomoże: krzesło wynieść,
znajdzie: „nadal służyć powinnoś”.

Którym w kratę do roku
dokrzyżuje misję,
tam mają trzy dni,
tam mają doroczny dopust
na — jak się krzesło wypchnie.

Kiedyś — jej się skrzyły
całe garnitury,
słupki na kwiatki,
stoliki, kanapki,
konfesjonały.

Teraz — tylko te plecy
Teraz — tylko te zyce.
Że żal łapie za ręce.
Że w oczach żalu zarzewie.
W jednym ruszcie trzy dni grzebie.

Każdy zmrok zetlały
drożki palcom gubi,
każdy osiwia-
ły
ka...
łyka - na skos.
Z łyka los to...
(z łyk herbaciny)
...to posłannictwo
nieustające
choć się zwijają w łyko łokcie
gdy głową - w skok - o krzesło - zaśpi
choć nie wie, o co się ocknie
że przerwie, że zacznie
bo byle ledwie tknie
co łyku, co dratwie
czółenko - wie
jak tam te
i te
de

poniedziałek, 5 stycznia 2009